Sugerując się nazwą zakładamy, że kosmetyki naturalne, które znajdujemy na półce w sklepie mają coś wspólnego z naturą.
Często utwierdzają nas w tym przeświadczeniu ich nazwy, w których znajdujemy aloes,
zieloną herbatę, nagietek czy rumianek. Opakowania też nie pozostwiają nic do życzenia - są
estetyczne i higieniczne, często jakaś ładna roślinka próbuje udowodnić naturalne pochodzenie
produktu. Sam kosmetyk pachnie tym, co obiecuje nazwa, a za produktem stoi
renomowany koncern kosmetyczny. Dzięki tym aspektom łatwiej przychodzi nam zaakceptować wysoką nierzadko cenę.
Czy można nie mieć zaufania do takiego kosmetyku? Nad tym właśnie chciałabym się pozastanawiać.
Producenci muszą wprawdzie zadeklarować skład kosmetyku, a kolejność składników powinna odpowiadać ilości
w jakiej zostały użyte w danym produkcie. Oznacza to, że im jakiegoś składnika więcej, tym szybciej o nim przeczytamy.
I wtedy łatwowierny konsument pomyśli, że przecież producenci i całe ich zaplecza marketingowe nie mogą sprzedawać
trucizny i jeszcze o tym pisać czarno na białym. Jak łatwo można stać się ofiarą swojej własnej naiwności spróbuję opisać poniżej.
Spora grupa substancji dopuszczonych do użytku w kosmetykach - również naturalnych - nie jest tak całkiem naturalna i niewinna,
jak można by sądzić. Wiele z nich może powodować podrażnienia skóry, niektóre odkładaja się w komórkach skóry lub przechodzą
jeszcze glębiej do tkanek podskórnych albo są podejrzane o działanie rakotwórcze. Nie ma żadnej normy określającej jaką
ilość substancji naturalnych musi zawierać kosmetyk, aby go nazwać kosmetykiem naturalnym. Dlatego właściwie wszystkie
kosmetyki zawierające wodę można nazwać kosmetykiem naturalnym. Producenci wykorzystują tą możliwość bez zahamowań.
Nieufni konsumenci mogą wprawdzie zawsze spojrzeć na listę składników obowiązkowo dołączaną do każdego produktu,
ale tylko jeśli chcą, a przeważnie jednak nie chcą. Ocena surowców jest bowiem dosyć skomplikowana i nie każdy ma czas
i ochotę się nią zajmować. Dodatkowym problemem jest brak w polskiej literaturze (tej popularno-naukowej) jakichkolwiek
zestawień czy krytcznych ocen dozwolonych surowców kosmetycznych. Ułatwia to producentom stosowanie w produkcji kosmetyków
składników szkodliwych, a nawet niebezpiecznych. Nie ponoszą oni w końcu za to żadnych konsekwencji, a ich podukty
i tak nadal cieszą się popytem, bo nieświadomi, względnie niedoinformowani lub wręcz wprowadzeni w błąd konsumenci
nie są w stanie ukarać producenta ignorując jego wyroby. A sposobów aby utrzymać kupującego w nieświadomości
jest bardzo wiele. Na stronach internetowych, na przykład, producenci bardzo rzadko przedstawiają kompletny skład
swoich produktów. Często podaja tylko wybrane substancje czynne, a "zapominają" o mniej naturalnych emulgatorach czy
konserwantach. Innym trikiem jest podawanie składu wyłącznie na opakowaniu - na kartonowym pudełku, które przeważnie
po kupieniu wyrzucamy i nie mamy już więcej szansy sprawdzić, czy jest coś szkodliwego w danym produkcie, czy nie.
Szczególnie perfidne, ale również stosowane jest dodawanie do kremów substancji o działaniu przeciwbólowym,
żeby znieczulić systemy obronne skóry na składniki o działaniu drażniącym czy alergicznym.
Klienci często po prostu ufają producentom i nie analizują tego, czym się myją i smarują. A jest co analizować.
Już przy pobieżnym spojrzeniu na listę składników zaczynają dopadac czytelnika wątpliwości: czy rośliny nie mają przypadkiem
nazw łacińskich, a tu tylko cyfry i bardzo podejrzane nazwy kojarzące się z lekcją chemii. Tu chyba coś nie gra...
Niestety nie ma żadnej ustawy czy nawet definicji, która określałaby dokładnie jaki kosmetyk jest naturalny,
a co go z grupy naturalnych kosmetyków wyklucza. Jest natomiast kilka wytycznych, które umożliwią uważnemu konsumentowi
rozpoznanie kosmetyku naturalnego. Oto one:
Spójrzmy, czy same rośliny wystarczą nam do produkcji kosmetyków. Do zrobienia emulsji potrzeba przede wszystkim wody, oleju i emulgatora, który połączy je ze sobą. Woda jest jak najbardziej naturalna, a do kosmetyków powinna być używana woda destylowana. Oleje roślinne są rownież naturalne i bardzo łatwo dostępne we wszystkich sklepach spożywczych, nie są one też zbyt drogie, więc używanie parafiny zamiast oleju roślinnego przez wielu producentów nie jest niczym usprawiedliwione. Jak robi się krem opisałam na stronie "Robienie kremu".
Z emulgatorem sprawa jest trudniejsza. Istnieją wprawdzie naturalne emulgatory jak lecytyna czy wosk, niestety ich siła emulgująca jest zbyt słaba, by połączyć dużą ilość wody z małą ilością oleju aby otrzymać lekki krem do twarzy (na przykład 80% wody i 20% tłuszczu). Tutaj trzeba sobie odrobinę pomóc chemią, nawet w kosmetyce naturalnej jest to nie do uniknięcia. Należy jednak dokładnie przyjrzeć się substancjom syntetycznym używanym w prawdziwych kosmetykach naturalnych. A jest ich całkiem sporo. Są to przeważnie substancje identyczne z naturalnymi, łagodne i przebadane dermatologicznie. Emulgatory najbardziej zbliżone do naturalnych to Glyceryl Stearate i Glyceryl Stearate Citrate . Są one otrzymywane z kwasu stearynowego, obecnego m.in. w łoju wołowym, czyli prawie naturalne ;-). Powyższe emulgatory są również dopuszczone do stosowania ich w przemyśle spożywczym, więc nawet jak się trochę takiego kremu zje, to i tak nic nie szkodzi. Zawsze można sobie zrobić drugi. :-) O substancjach syntetycznych w kosmetyce naturalnej możne poczytać więcej na stronie "Chemia w naturze".
Kremy i inne kosmetyki trzeba konserwować. Niekonserwowany krem psuje się w temperaturze pokojowej po około tygodniu, a w lodówce po dwóch. Tutaj natura daje nam większe pole do popisu niż w przypadku emulgatorów. Własciwości konserwujące mają olejki eteryczne i witamina E. Część wodną kosmetyku dobrze konserwuje alkohol, najlepiej czysty spirytus. Nie ma obowiązku podawać czym spirytus jest denaturyzowany, więc trudno ocenić, czy kosmetyk z denaturatem jest naturalny czy nie. Kosmetyka naturalna akceptuje również konserwanty wyprodukowane w laboratoriach, ale identyczne z naturalnymi, jak kwas benzoesowy czy salicylowy.
Kremy do opalania to niestety pięta Achillesowa kosmetyki naturalnej. Naturalnymi filtrami przeciwsłonecznymi są tlenek cynku, dwutlenek tytanu, masło karite (shea butter) czy olej jojoba. Wymienione tłuszcze (masło karate, olej jojoba) dają filtr UV z faktorem około 4, a siła chroniąca filtrów mineralnych (tlenek cynku, dwutlenek tytanu) zależy od ilości substancji chroniącej w kosmetyku. Około 10% zawartości minerałów daje filtr z faktorem 10. Problem w tym, że im więcej minerałów, które maja postać białego proszku, tym bardziej konsystencja kremu przypomina gęstą, twardą pastę i pokrywa skórę białą warstwą. W handlu można spotkać całkowicie naturalne sztyfty przeciwsłoneczne z filtrem z faktorem 30, ale nie nadają się one do posmarowania całego ciała, a poza tym filtr z takim faktorem może okazać się zbyt słaby dla osób z bardzo jasną karnacją lub dla dzieci i wtedy znowu trzeba uciec się do filtrów chemicznych. Niestety. O syntetycznych filtrach przeciwsłonecznych można poczytać w artykule "Czarne owce".
Nawet kosmetyki zawierające wyłącznie naturalne składniki mogą wywołać alergię czy podrażnić skórę. Nie ma żadnej gwarancji, że wszystkie naturalne kosmetyki mogą być używane przez wszystkich. Zwłaszcza kosmetyki zawierające olejki eteryczne mogą wywoływać reakcje alergiczne (uwaga na olejek cynamonowy). Nie oznacza to jednak, że trzeba w takim przypadku całkowicie rezygnować z kosmetyków naturalnych. Wiele produktów naturalnych nie zawiera żadnych substancji zapachowych. Przy takich kosmetykach wzrasta prawdopodobieństwo, że skóra je zaakceptuje.
Jeżeli chcesz mieć pewność, że używasz naprawdę naturalnych kosmetyków i że nie zawierają one żadnych szkodliwych składników, to najlepiej zrobić je sobie po prostu samemu. Łatwo wówczas można stwierdzić na co się jest uczulonym i wyeliminować alergeny z kosmetyków robionych własnoręcznie. Wtedy, tak jak przy przyrządzaniu posiłków na pewno wiadomo, co wylądowało w garnku.
Aktualizacja 03.04.2006
[O Szefowej] | [Copyrights] | [Odpowiedzialność] | [Stan wiedzy]